wtorek, 29 lipca 2014

Nowe Soplicowe!

Jakiś już całkiem długi czas temu pisałam o nalewkach Soplica [klik]. Napisałam tam, że moją absolutnie ulubioną nalewką z tej rodziny jest pigwowa. Otóż, moja pigwa ma od niedawna dość silną konkurencję! Antek Soplica wzbogacił swoją ofertę o dwie nowe nalewki: czarną porzeczkę i śliwkę!


Jako pierwszej spróbowałam czarnej porzeczki (przypadek spowodowany dostępnością w PoloMarkecie). Jest całkiem smaczna, ale nie przebija ani wiśni, ani maliny i orzecha, tym bardziej nie przebija ulubionej pigwy. Jest dość cierpka, ale jednocześnie słodka. Spróbowałam jej tylko raz, ale z pewnością do niej wrócę, aby poeksperymentować z porzeczką, na przykład w drinkach.


Kolejnym zakupem Soplicy była już oczekiwana przeze mnie śliwka. I to było absolutne olśnienie. Śliwka jest po prostu wspaniała. Idealna, nie za słodka, nie za kwaśna, nie za rzadka - jest w sam raz. Chwilowo zdetronizowała nalewkę pigwową i za każdym razem, gdy stoję przed wyborem alkoholu na imprezę podświadomie poszukuję śliwki... Wszystkim moim znajomym śliwka smakuje najbardziej, ja myślę, że jest ona idealnym uzupełnieniem dla pigwy, która troszkę się już może niektórym znudziła, dzięki temu możemy teraz dywersyfikować zaopatrzenie i delektować się wspaniałym smakiem nalewki śliwkowej. Zarówno porzeczka jak i śliwka prezentują voltaż 32% i podobnie jak ich starsi bracia i siostry kosztuje od 22 zł (Makro, PoloMarket) do 25-26 zł (Real). Znajdziemy je też na toruńskiej starówce, np. w Sarze lub Staromiejskich za ok. 28-30 zł. Zachęcam Was do degustacji! Mam nadzieję, że to nie koniec soplicowych nowości i Antek Soplica niedługo znów zaskoczy nas czymś pysznym!

Zdjęcia pochodzą z profilu Soplicy na Facebooku.

niedziela, 27 lipca 2014

Lato w kuchni!

Nie jestem wielką fanką lata, zdecydowanie wolę późną wiosnę z bardziej przyjemnymi temperaturami i chłodnymi wieczorami, ale kulinarnie to właśnie lato jest dla mnie zdecydowanie najbardziej fascynującą porą roku. I każdego lata na nowo zachwycam się wszystkimi kolorami, zapachami i smakami, w jakie ten właśnie czas obfituje. Z utęsknieniem czekam na pierwsze truskawki, których później zjadam niezliczone ilości, choć tym w Toruniu niestety daleko do moich "rodzinnych" - kaszubskich (najsmaczniejszych w Polsce!), wyczekuję czereśni, wiśni, porzeczek, jagód, agrestu, arbuzów, coraz lepszej (i tańszej) papryki, ogórków gruntowych i oczywiście - pomidorów - jestem od nich totalnie uzależniona. Staram się najeść tych wszystkich wspaniałości "na zapas", ich sezon jest tak krótki, że właściwie w tym letnim czasie w mojej kuchni goszczą głównie właśnie sezonowe owoce i warzywa.  Zachwyca mnie fakt, że właśnie w tym czasie, gdy wysokie temperatury uprzykrzają nam życie i w zasadzie nie chce się nic jeść, matka natura obdarza nas owocami i warzywami, z których szybko i prosto możemy przygotować każdy posiłek - smaczny i zdrowy! Moi sezonowi przyjaciele wkradają się więc do śniadania, obiadu, kolacji, do lunchu, deseru i do napojów! Ach, jak wspaniale - zobaczcie sami! 

Największą bohaterką lata jest zawsze truskawka: właściwie w każdej postaci... 


do picia zmiksowana z brązowym cukrem i sokiem z limonki

zamrożona w lodzie

na śniadanie z płatkami i jogurtem

tu wersja kaszubska - być może nie zachwyca wyglądem, ale to naprawdę najsmaczniejsze truskawki w Polsce!

w świeżym dżemie


upieczona w biszkopcie


w wodzie mineralnej z lodem i cytryną

Kolejną moją letnią pasją jest arbuz - teraz jest najtańszy - kosztuje +/- złotówkę za kilogram! Arbuz nie ma w sobie za dużo odżywczych składników, ale jest pyszny a w upalny dzień znakomicie gasi pragnienie! Arbuza jem zazwyczaj pokrojonego w kostkę lub łyżeczką, kostki arbuza dodaję również do wody :)






Lato to również porzeczki - w wersji czerwonej to chyba mój w ogóle ulubiony owoc, mogę jeść je kilogramami, mam tyle szczęścia, że podczas krótkich wakacji u rodziców zastałam dwa krzaki wprost obsypane porzeczkami i przez dwa tygodnie systematycznie je oskubałam! Lato równa się też groszek prosto ze strąka i najsłodsze na świecie poziomki!





Pomidory i papryka to warzywa, które goszczą u mnie cały czas (pomidor w ogóle cały rok, ale teraz jest najsmaczniejszy bo polski!). Z papryki gotuję pyszne sycące leczo, jest to danie, które silnie kojarzy mi się z letnimi wieczorami już od dzieciństwa. Pomidory mogę jeść kilogramami, same, w sałatkach (najlepiej z fetą i bazylią), na kanapkach i pysznych zupach - jestem absolutnie pomidor-addicted! Cieszę się niezmiernie, że jeszcze spokojnie do końca września pomidor będzie tak smaczny i śmiesznie tani!




To jeszcze nie koniec lata! Cieszę się, że jeszcze kilka tygodni będę jadła letnie owoce i warzywa, kalafiory i cukinie, po które jutro pójdę na rynek i na pewno coś ciekawego z nich ugotuję :)

A na koniec, pozostając w temacie truskawek, chciałabym polecić Wam wspaniałą książkę Ani z bloga Strawberries from Poland - "Zapach truskawek. Opowieści rodzinne". Jest to niesamowita podróż przez smaki, zapachy i wspomnienia Ani, które niesamowicie inspirują i pobudzają apetyt! W książce znajdziecie również kilka ciekawych przepisów, ale przede wszystkim przeżyjecie niezwykłą przygodę o zapachu truskawek! Ta lektura to letnia pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy choć trochę kochają jeść :) A na zachętę cytat, który niezmiernie poprawia mi humor!



A jakie jest wasze lato w kuchni? Co lubicie najbardziej? Czekam na wasze inspiracje! :)

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Nowości w mojej lodówce :)

Wiosna sprzyja chyba wprowadzaniu wielu nowości na rynek spożywczy przez producentów, a może to tylko ja niektóre z nich dopiero zauważyłam. W każdym razie chciałam pokazać Wam, co nowego ostatnio zagościło w mojej lodówce :)


Pierwsza rzecz to ketchup. Wiecie, że jestem wielką fanką pomidorów i wszystkiego co z nimi związane. Ketchupu używam często, poza sezonem pomidorowym, do kanapek i różnych potraw, ale od wielu lat jestem wierna Ketchupowi Włocławek. Jednak, gdy tylko na półce zobaczę ketchupową nowość trafia ona do mojego koszyka. Tym razem jest to ketchup Kotlin - Pomidory Malinowe. Ogólnie ketchupy Kotlina darzę sympatią i ten również przypadł mi do gustu. Jest słodkawy jak malinowe pomidory, troszkę denerwuje mnie jego rzadka konstystencja, ale do kanapek nadaje się wyśmienicie. Cena: ok. 4 zł, ja kupiłam w promocji w PoloMarkecie za 2,99 zł. Jest warty zainteresowania, ale mojego Włocławka nie zdetronizuje.
 
Kolejną nowością jest syrop owocowy do przygotowywania napojów. Takie syropy kojarzą mi się z dzieciństwem i rozrabianiem ich z wodą gazowaną. Ja sama rzadko kupuję tego typu specyfiki, gdyż wszelkie syropy truskawkowe, wiśniowe i tym podobne są dla mnie za słodkie, natomiast inne mają zbyt mało wyrazisty smak. Teraz skusiła mnie jednak nowość od Łowicza, a mianowicie syrop Rabarbar i Mirabelka. Uwielbiam rabarbar, ale sezon rabarbarowy jest dość krótki, dlatego pomyślałam o tym, aby przedłużyć go sobie właśnie tym syropem. Rozrabiam go z wodą gazowaną i lodem, ma bardzo przyjemny słodko-kwaśny smak, z przewagą rabarbaru, moim zdaniem nuta mirabelki jest ledwo wyczuwalna. Na pewno świetnie nadałby się również do deserów, myślę również o tym, aby dodać go do piwa ;) Co ciekawe, Łowicz na lato przygotował jeszcze dwie wersje owocowego orzeźwienia: cytryna i limetka oraz cytryna i bergamotka. Jedyną wadą jest dość mała wydajność produktu, trzeba nalać go dość dużo, aby poczuć smak. Kosztuje około 4 zł. Ogólnie - smak ciekawy, ale tak "na spróbowanie", raczej nie zagości u mnie na dłużej.
 
 
Dwie ostatnie nowości reprezentują nabiał :) Pierwsza z nich to Hochland Twarogowy w plastrach. Są to sery pakowane identycznie, jak bardzo polularne sery topione w plastrach Hochland, z tym że są to sery twarogowe. 8 osobno zapakowanych plasterków w jednym opakowaniu. Producent zapewnia, iż twarogowy Hochland produkowany jest na bazie naturalnego twarogu, stąd jego smak jest prawdziwie twarogowy. Z tym bym się jednak nie zgodziła. Jestem wielką fanką twarogu, a ten serek (przynajmniej w smaku) koło twarogu nie leżał. Smakuje właściwie tak samo jak Hochlandowe sery topione. Moim zdaniem, nic specjalnego :) Dostępny w trzech smakach: naturalny, z chrzanem oraz z cebulką i szczypiorkiem (tę ostatnią wersję testowałam). Nie wiem jaka jest cena regularna, ja kupiłam go za 2,99 zł. Hochland wprowadził też ostatnio inną nowość, mianowicie Hochland Piato do smarowania, wyprodukowany na bazie serów solankowych, ale nie widziałam ich jeszcze nigdzie w sprzedaży. 
 
Ostatnią nowością, której ostatnio spróbowałam był ser sałatkowy Turek Islos. Jest to ser a'la feta dostępny w dwóch wariantach: naturalnym i ziołowym. Smak bez zarzutów, ale też bez szału, mi osobiście bardziej smakuje ser tego typu z Pilos z Lidla. Turek jak na ser tego typu jest za mało słony. Ogromnym plusem jest opakowanie, dzięki któremu można z łatwością pokroić ser i zamknąć w przypadku, gdy nie zużyjemy całego. To naprawdę duże ułatwienie, jeśli ktoś robi sobie na przykład jedną małą sałatkę na śniadanie, a nie od razu całą miskę dla całej rodziny. W przypadku zwykłych kartoników z fetą jest to baaaardzo utrudnione. Minusem jest jednak cena, za 180 g zapłacimy około 4 zł, gdy za 225 g Pilosa płacę 2,29 zł :) Dlatego mimo plusa w postaci opakowania, Turek już chyba nie zapuka do drzwi mojej lodówki.
 
Tyle na dziś, ciekawa jestem, czy testowaliście któreś z tych produktów, a może skosztowaliście ostatnio jakiejś innej nowości? :) Pozdrawiam :)
 
 

środa, 22 maja 2013

Hacienda Pancho Villa - zestaw lunchowy

Dziś również na szybko chciałabym się podzielić z Wami wrażeniami po wizycie w toruńskiej restauracji Hacienda Pancho Villa, znajdującej się na ulicy Mostowej. Wizyta tam była kolejną z serii "gruoponowo-sweetdealowych" i tym razem raczej się nie zawiodłam. Oferty na tych popularnych portalach naprawdę coraz częściej skłaniają mnie do wizyt w miejscach, do których raczej bez promocji bym się nie udała. Hacienda też do takich miejsc należy, ponieważ nie jestem fanką meksykańskiego jedzenia. Owszem, lubię wszystko co pikantne, ale kuchnia południowoamerykańska nigdy specjalnie mnie nie pociągała. Meksykańska hacjenda na Mostowej jednak wywołała u mnie dość pozytywne emocje. 

Na wstępie zaznaczę, iż ofertą promocyjną był objęty lunch w dwóch wersjach, ja wybrałam wersję z kurczakiem plus ziemniaki i sałatka, (druga była z grillowanymi warzywami zamiast mięsa). Do tego w lunchowym menu znalazła się zupa - pikantny rosół z paskami tortilli. Spróbuję więc ocenić poszczególne elementy oferty Haciendy.
  • Jedzenie - bardzo dobre, może bez tak zwanego efektu WOW, ale naprawdę smaczne i przyzwoite. Większe wrażenie zrobiła na mnie zupa, była bardzo dobrze przyprawiona i pomysł z paskami tortilli zamiast makaronu uważam za naprawdę udany. Kurczak był smaczny, bardzo kruchy i miękki, ale już moim zdaniem nieco mniej przyprawiony. Podobną uwagę mogę poczynić co do salsy, jedna była jogurtowa i była ok, ale druga - pomidorowa - mogłaby być wyraźniejsza w smaku. Za to ziemniaki były przyprawione na ostro, co dawało bardzo ciekawy efekt. 
  • Obsługa - obsługiwała mnie bardzo miła Pani, bardzo kompetentna, uśmiechnięta i przyjazna, schludnie i tematycznie ubrana, ogólnie obsługa szybka, zwinna, uprzejma, ale nie nachalna.
  • Wystrój - tutaj duży duży plus, jeszcze chyba żadna restauracja nie zachwyciła mnie tak spójnością wystroju, zarówno w środku jak i w ogródku, w którym miałam przyjemność zjeść obiad. Szczególnie spodobał mi się ogródek, bo dość znamiennym jest w polskiej rzeczywistości restauracyjnej, że na ogródek po prostu składa się kilka stolików i parasole Coca-coli. Tutaj widać, że wszystko jest super przemyślane, od ogółów do szczegółów, jak serwetki i lampki. Szczególnie spodobał mi się stół ze smokiem, zdjęcie poniżej.
  • Ceny - całe menu można znaleźć tutaj (Hacienda oferuje również dowóz, ale tu ceny są ok 1-2 zł wyższe). Ceny nie są może najmniejsze, ale jak na Stare Miasto nie ma też tragedii. Za lunch z zupą zapłacimy 15 zł. 
  • Menu - w menu znajdziemy zarówno przekąski, jak i zupy, sałatki, burrito, tortille, specjalna oferta dla dzieci, specjalna oferta lunchowa. Uważam, że wybór jest dość szeroki, a i wszystkie potrawy tworzą dość spójną i konsekwentną wizję lokalu.







Nie wiem czy odwiedzę Haciendę ponownie. Czas spędziłam tam miło, jedzenie było smaczne, ale - jak już pisałam - nie jestem fanką meksykańskiej kuchni, ale z pewnością jej fanom, mogę polecić sprawdzenie Haciendy Pancho Villa na toruńskiej starówce.

Część zdjęć pochodzi z profilu restauracji na Facebooku.

Co nowego w Manekinie?


Dziś szybki, manekinowy update, szczególnie cenny dla tych, którzy tak jak ja są wielkimi fanami toruńskiego Manekina, jednak jeszcze nie zdążyli odwiedzić go w nowym wiosennym sezonie. Ja zrobiłam już to nawet kilkukrotnie, jednak dopiero dziś pomyślałam o tym, aby podzielić się z Wami kilkoma nowościami z menu. Nowości pochodzą z menu z Manekina na Starym Rynku i szczerze mówiąc nie mam pojęcia, czy i w jakim zakresie zmienił się jadłospis w dwóch pozostałych toruńskich restauracjach.


Nowości w menu naleśników wytrawnych:
gyros, ser sałatkowy, kukurydza, sałata, sos - 13 zł
ryba limanda, szpinak, cammembert, sos - 13,50 zł
indyjski (kurczak, pomidor, cebula, przyprawy), sos - 14 zł

Ponadto jedna nowość w naleśnikach w wersji primavera (czyli z sałatą lodową, pomidorem i oliwą):
a'la Tortilla z chrupiącym kurczakiem, sos - 15,50 zł

Jedna słodka nowość naleśnikowa:
mascarpone, herbatniki, chałwa, sos - 11 zł

Nowość wśród deserów:
♥ tiramisu -  7,50 zł

I na koniec jedna innowacja wśród zup:
♥ krem pomidorowy - 7,50 zł


Niestety na razie udało mi się spróbować tylko kremu pomidorowego, który jest przepyszny, nie boję się użyć określenia, że to jeden z najlepszych kremów pomidorowych w toruńskich restauracjach, na pewno godnie zastąpi na czas wiosenno-letni mojego zimowego kremowego ulubieńca - ziemniaczanego. Nie udało mi się zrobić zdjęcia, ale polecam wszystkim psychofanom pomidorów! A poza tym, to już ostrzę sobie zęby na pozostałe nowości, moim zdaniem wszystkie są bardzo zachęcające, no, może poza naleśnikiem z rybą, ale wynika to chyba z mojej genetycznej niechęci do ryb ;)

A wy na co macie ochotę? A może próbowaliście już czegoś nowego w Manekinie?
Pozdrawiam wiosennie!





niedziela, 19 maja 2013

Pierogarnia pod Blaszanym Kotem

Dziś chciałabym podzielić się z wami wrażeniami po niedawnej wizycie w Pierogarni pod Blaszanym Kotem. Mieści się ona na Starym Rynku w Toruniu, w piwnicy pod barem Miś. Lokal ten mieści się tam odkąd pamiętam i mieszkam w Toruniu, ale do tej pory jakoś nie udało mi się tam wybrać. Jeżeli miałam ochotę na pierogi, to zazwyczaj wędrowałam do Pierogarni Stary Toruń albo Stary Młyn lub po prostu do baru mlecznego pod Arkadami. W końcu (jak zwykle) do wizyty pod Blaszanym Kotem skłonił mnie groupon. 

Dlaczego "pod Blaszanym Kotem"? Taką oto legendę możemy znaleźć na stronie internetowej restauracji:
Dawno, dawno temu, przed wojną w tym domu mieszkał pewien chłopak, zwał się Józek. Miał on czarnego kota, z którym bawił się codziennie. Niestety, pewnego dnia rozstali się, ponieważ Józek musiał iść na wojnę, aby walczyć w obronie Ojczyzny. Kot został sam w domu i tęsknił za swoim panem. Józek nie wracał i nie wracał, a kot cały czas czekał na niego. Pewnego upalnego dnia kot poszedł na dach, aby wypatrywać swego pana. Był taki upał, że dach zaczął się topić z gorąca, a kot przykleił się do niego — i tak już został. Dziś turyści mogą podziwiać blaszaną figurę upamiętniającą tego kota na dachu tej właśnie toruńskiej kamienicy.

Historia dość brutalna, aczkolwiek blaszany kot spogląda na turystów z owej kamienicy i tak też pierogarnia mieszcząca się w jej piwnicy zyskała swoją nazwę. 

Moje wrażenia są bardzo mieszane, nie jestem tym miejscem szczególnie zachwycona, ale ma ono zarówno swoje dobre jak i złe strony. 
Zacznijmy jednak od tego co dobre!
  1. Jedzenie - co chyba najważniejsze... Skosztowałam pierogów z wody (na takie była oferta grouponowa) ruskich oraz ze szpinakiem, twarogiem i czosnkiem. Obie wersj,  przepyszne. Ciasto smaczne, jeszcze lepsze farsze. Klasyczne ruskie, nieco pikantne, natomiast jeśli chodzi o pierogi ze szpinakiem, to chyba jedne z lepszych, jakie miałam okazję próbować. Pełne menu dostępne tutaj
  2. Ceny - za osiem sztuk pierogów zapłacimy średnio ok. 10-12 zł. Ruskie kosztują 9,60 zł, ze szpinakiem 12,60 zł. Są to ceny bardzo konkurencyjne w stosunku do innych pierogarni oraz do innych lokali na Starym Rynku. Dostępne są również porcje większe - 14 sztuk, których ceny mieszczą się średnio w granicach 14-20 zł.
  3. Oferta menu - dość duży wybór jak na niewielki lokal. Możemy wybierać spośród pierogów mięsnych, jarskich i słodkich, w ofercie są również pierogi pieczone, zestawy pierogów, zupy oraz desery. Smaki od klasycznych po bardziej innowacyjne.
  4. Czas oczekiwania - krótki, można wpaść do pierogarni na naprawdę szybki obiad.
Co mi się zatem nie podobało?
  1. Obsługa - nie wiem czy dla klientów "grouponowych" czy dla wszystkich, ale obsługa była tragiczna. Pani stojąca za barem wręcz krzyczała i fukała na klientów zadających jakiekolwiek pytania. Czułam się bardzo niezręcznie i miałam takie wrażenie, iż jestem nieproszonym gościem. Bardzo tego nie lubię. Osoby, które nie potrafią "ugaszczać" swoich klientów, nie powinny tego robić.
  2. Wystrój - bardzo bardzo specyficzny. Trochę jak za komuny. Troszkę niespójny, widać jakiś pomysł w urządzeniu miejsca, ale wciąż brakuje "tego czegoś", co sprawia, że czujemy się w takim pomieszczeniu dobrze. Lokal jest malutki i brakuje w nim miejsca, ale wiele innych lokali pokazuje, iż nawet na niewielkiej przestrzeni można stworzyć przyjazne miejsce.
  3. Pewne nieścisłości - na przykład to, że przed wejściem wisi kartka (nawet nie plakat, nie baner, zwykła kartka z odręcznym pismem) z informacją o piwie w promocji, którego nie ma w lokalu. Skoro nie ma, należałoby tę kartkę zdjąć, zamiast wprowadzać klientów w błąd.







Ogólnie trudno jest mi jednoznacznie ocenić tę wizytę. Jedzenie było smaczne, ale też bez wielkiego szału, na pewno obsługa tworzy atmosferę, do której, mimo dobrych pierogów, nie mam ochoty wracać. Ale nie mówię nie, może kiedyś jeszcze się skuszę. Nie jest to miejsce, które zagości na liście moich "ulubieńców", ale nie jest też miejscem, do którego nigdy nie wrócę. 

Jeśli kogoś najdzie ochota na dobre pierogi, polecam rozważyć Pierogarnię pod Blaszanym Kotem. Jednakże jeśli ktoś szuka w restauracji czegoś więcej niż tylko jedzenia, np. chce posiedzieć z przyjaciółmi w miłym miejscu, radziłabym zmienić kurs na coś innego, Na szczęście przyjaznych przestrzeni gastronomicznych w Toruniu nie brakuje, jest w czym wybierać! Pozdrawiam!

piątek, 3 maja 2013

Alkoholowe nowości 2013 #3 - wódka...

Ostatnia część alkoholowych nowości dotyczy oczywiście wódki :) A konkretniej dwóch nowości z moich ulubionych wódkowych marek - Luksusowej i Lubelskiej. Jednej z nich miałam okazję już skosztować, druga wciąż czeka na swój czas, ale obie, mimo że bardzo różne, stanowią bardzo ciekawe propozycje na lato.

Luksusowa Ogórkowa
Dopiero niedawno po raz pierwszy spróbowałam popularnego drinka wódka, sprite, lód i plasterek ogórka. Nie było to może jakieś wielkie smakowe doznanie, ale ciekawe i godne powtórzenia. Tym bardziej uśmiech wywołała na mojej twarzy informacja znaleziona kilka dni później, iż Luksusowa (która jest chyba moją ulubioną wódką, produkowaną z ziemniaków) wypuszcza na lato wersję ogórkową! Wódka dostępna jest już w sklepach w wersji 500 ml w cenie ok. 20 zł. Kolor, jak widać, zielony, voltaż: 30%. Miałam okazję spróbować jej w czystej postaci i mam mieszane uczucia. Aromat ogórka mocny, więc jeśli ktoś nie przepada za tym zielonym kumplem, to raczej niech nie testuje. Nie jest to wódka, po którą będę sięgać często, ale myślę, iż w konfiguracji w drinku, np. ze spritem albo z tonikiem i lodem i limonką czy w wielu innych kombinacjach może być naprawdę orzeźwiającą propozycją na upalne dni.



Lubelska Ananasowa
Kolejna nowość, która wywołała moją radość, niestety, jeszcze nie miałam okazji jej spróbować, aczkolwiek widziałam ją w sklepach. Dostępna również w wersji 500 ml, cena ok. 20 zł. Lubelskie wódki są naprawdę godne polecenia, od dawna szaleję za cytrynówką (która niedawno doczekała się wersji 700 ml, co bardzo mnie cieszy, mało tego, dostępna jest ostatnio w Lidlu za ok. 24 zł... :D). Lubię ananasy i lubię słodkie wódki, więc myślę że ananasowa może mi zasmakować. Myślę o niej również bardziej w perspektywie drinków, np. lubelska Pinacolada. Myślę, że pomysł na ananasową wódeczkę jest jak najbardziej ciekawy i mam nadzieję, iż wkrótce skosztuję tej nowości! Voltaż: 32%.



A tak zupełnie na marginesie, to już wkrótce osobne notki poświęcone rodzinie Lubelskich i rodzinie Luksusowych wódek :)

Tyle nowości alkoholowych. Jak widać, będzie w czym przebierać w wakacje i czego próbować. Trzeba więc jak najszybciej uzupełnić zapasy i można już wyczekiwać upalnych dni, w których przecież czymś trzeba ugasić pragnienie :)